I ...aby kiedykolwiek zostać szczęśliwym.


Kim jestem? Może zacznę od tego że przede wszystkim jestem sama. Na imię mam Joslyn, osobiście wolę jak mówią na mnie Josie. Tak też jestem nazywana, lubię moje imię, ale denerwuje mnie to, iż wiele osób myśli, że mam na imię Josephina.  Mam 25 lat, i jak już mówiłam; wciąż jestem sama.  Mieszkam w małym miasteczku, które sąsiaduje z Paryżem. Chciałabym mieszkać w samym Paryżu, ale po prostu mnie nie stać. Budynek  znajduje się w ubogiej, starej kamienicy.  Jestem barmanką w Paul’s Club, nie zarabiam dużo. Od czterech lat mieszkam w Europie. Pochodzę z Hondurasu, małego państwa w Ameryce Środkowej. Dlaczego jestem tutaj?  Po prostu uciekłam, uciekłam przed tym co było nieuniknione gdybym została. Gdybym została tam… w Hondurasie.  Mówiłam biegle po Francusku, więc postanowiłam zamieszkać właśnie tu.  Uwielbiam czytać, sama staram się coś napisać ale nie dla publiczności, po prostu dla siebie, taka książka, którą będę mogła przeczytać tylko ja.  Nie mogę zapomnieć także o tym, ze jestem naiwna i dziecinna.

 W Paryżu bywam codziennie, przynajmniej dwa razy w tygodniu odwiedzam pewne miejsce, z którego idealnie widać wieżę Eiffla. Schody na Palais de Chaillot, według mnie najbardziej romantycznie miejsce w Paryżu. Tuż za hotelem  Jardins du Trocadéro - w którym chciałabym spędzic chociaż jeden dzień, oraz za portem d’lena, znajduje się najbardziej romantyczny obiekt w XXI wieku.  Cóż mówić… fakt jest jeden i jasny, chociaż każdy zdaje się, go nie zauważać. Po prostu ludzie zachwycają się kupą metalu, ja należę do tych ludzi. Nawet największy anty-romantyk, chociaż przez jedną sekundę pomyślał o tej budowie jako o miejscu, w które zabrałby tą jedyną osobę. Może to ta budowla, może atmosfera Paryża, a może po prostu fakt, iż dorastam sprawił iż jestem bardziej wrażliwa. Nie mam pojęcia, po prostu Josie w Paryżu to inna Josie.

 Usiadłam na starych betonowych schodach, dzisiejsza pogoda nie należała do najlepszych. Wiatr wial bardzo mocno i nie zapowiadało się na to, aby przestał. Niektórzy wydawali się go w ogóle nie zauważać, po prostu tak, jakby byli zaślepieni swoją drugą polówką. To coś takiego jak słynne „różowe okulary” o których każdy słyszał, a nikt nigdy nie zobaczył. Dokładnie, tak, jak różowe okulary, tylko z jedną, małą różnicą. Przez różowe okulary widać wszystko co najlepsze, w tym przypadku okulary pozwalają ci patrzeć tylko na osobę którą kochasz. A może to właściwie to samo? Przecież szczęścia jest tak mało.  

Może już wspominałam, może nie… ale jestem romantykiem. Trudno nie być, jeśli niemalże codziennie spędza się czas w tym miejscu, w którym ja go spędzam. Sama wieża Eiffla wzbudza uczucia niszczące człowieka, które zostały tak bardzo ładnie przez nich nazwane … miłość. Tutaj po prostu jest jej pełno. Nie da się jej nie zauważyć. Przepływ miłości przez to miasto jest niesamowicie ogromny. No cóż… nie bez przyczyna nazwano je „Miastem Miłości” Można zadowolić się szczęściem innych. Jak? Po prostu je obserwując. Bo człowiek musi być naprawdę okrutny, aby nie mógł się uśmiechnąć widząc chłopaka klęczącego przed dziewczyną z malutkim pudełeczkiem. Nie sposób się nie uśmiechnąć widząc jak jedna ręka obejmuje drugą. Nie sposób się nie uśmiechnąć widząc cholernie szczęśliwego człowieka! I mógłbyś być niewiadomo jak nieszczęśliwy, i ci ludzi mogliby popsuć twój humor jeszcze bardziej, i zazdrość może cię pożerać tak, że będziesz miał ochotę pozabijać wszystkich wokół, ale i tak to cholerne szczęście głupich ludzi sprawi że się uśmiechniesz! Może z zazdrości, może po prostu będziesz się śmiał z siebie, ze swojej beznadziejności. Ale i tak nie powstrzymasz tego głupiego uśmiechu… być może uśmiechu rozpaczy.  Możesz się pocieszać na milion sposobów. Możesz być pewien, że szczęście tych ludzi to tylko chwila,  że może któreś z nich za niedługo umrze, że któreś z nich przestanie kochać, że po prostu wszyscy maja problemy. Nie pomylisz się, bo wszyscy mają problemy, wszyscy są nieszczęśliwi … wszyscy. Możesz myśleć cokolwiek. Ale mimo wszystko, nawet jeśli to szczęście trwać będzie mikrosekundę, to będziesz go im zazdrościć z całej siły, będziesz chciała je wyrwać i chociaż przez tą mikrosekundę poczuć się szczęśliwą. 

Im dłużej myślę o swoim życiu, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, jak dziwną istotą jestem, jak dziwną istotą są ludzie. Bo w końcu, jeśli tak bardzo narzekają na życie, jeśli tak bardzo go nienawidzą,( co nie jest niczym dziwnym, gdyż mają wiele powodów) to dlaczego po prostu nie skończą z tym raz na zawsze? Nie mówię, że o tym nie myślą, ale od myśli do czynu daleka droga. Zastanawiając się nad tym, doszłam do wniosku, że po prostu się boją. Najzwyczajniej w świecie się boją. Sami nie wiedzą dokładnie czego, ale się boją. Może boją się tego co się z nimi stanie kiedy ich już nie będzie? Boją się tego, jak będzie wyglądało ich życie po tym jak odejdą i czy to życie w ogóle będzie istniało. Nie wiedzą czy nie będą bardziej cierpieć. Ale najważniejszym powodem, jest to, że po prostu są naiwni, są naiwni tak, jak ja. Cały czas mają nadzieję, mają nadzieję na to, że spotka ich coś dobrego.  Że jeśli odbiorą sobie życie, to po prostu stracą szansę na to, aby kiedykolwiek zostać szczęśliwym, aby kiedykolwiek zasmakować szczęścia.  Czyż to nie to trzyma nas przy życiu? Szczęście to naprawdę dziwna rzecz. To coś takiego jak Narnia, nie ma jej, a wszyscy się nią podniecają.  Wyimaginowane coś, dane ludziom, i prawdopodobnie stworzone przez ludzi. Taki mechanizm od ludzi-dla ludzi. To tak jak stara dobra legenda, nikt nie ma pewności czy jest prawdziwa, mimo wszystko w każdej legendzie jest ziarno prawdy. A to czy ty w nią uwierzysz czy nie, to tylko i wyłącznie twoje sprawa.  Możesz jechać na jezioro, ówcześnie słuchając opowieści o potworze z Loch Ness i od ciebie będzie zależało czy będziesz się dobrze bawić, czy będziesz cały czas chodzić na szpilkach. Osobiście wolałabym pierwszą opcję. Ale gdyby ten potwór istniał, wolałabym być czuja. Osobiście nie jestem fanką tego typu opowieści, to dla mnie fantasty, wolę wszystko co nie odbiega od realiów, i chociaż w minimalnym stopniu jest prawdopodobne. Może dlatego rozważałam ateizm… Ale to już przeszłość. Jestem nierozłączna z moim złotym medalikiem i nie zapowiada się na to, abym miała zamiar go ściągnąć. Bo jeżeli potrafię wierzyć w szczęście, to tym bardziej uwierzę w Boga. Ale nie będę się zagłębiać w sprawy religijne. To prywatna sprawa każdego człowieka… Tak mi się przynajmniej wydaje.

Czytałam ostatnio książkę pt. „Kochaj moją śmierć” opowiadała ona o ludziach niepełnosprawnych umysłowo, najciekawsze było, iż wszyscy w tej książce tak się zachowywali. To tak jakby cały świat był  niezdolny do normalnego funkcjonowania. Po głębszym przemyśleniu tej książki , mogę stwierdzić, iż nie mam pewności, czy aby ludzie tacy nie są. W końcu jeśli dajmy na to ludzie byliby typowo chorzy na autyzm, to skąd mielibyśmy wiedzieć że są chorzy, skoro wszyscy tacy są? Jeżeli wszyscy ludzie urodziliby się ze złamaną nagą, to niby skąd mielibyśmy wiedzieć że jest w nas coś niepoprawnego? Więc, doszłam do wniosku, że prawdopodobieństwo tego, iż ludzie mogą być nie tyle niepełnosprawni co ułomni jest ogromne. Biorąc pod uwagę fakt jak sobie radzą w życiu, mogę być nawet pewna, że jest w nas coś nie tak. Ale wracając do książki, była to opowieść pewnego archeologa (oczywiście został on wymyślony przez autora) który odkrył w ziemi szkielety dwóch osób. Sprawa oczywiście niesamowicie go poruszyła, chociaż mogliby to być rolnicy, którzy trzysta lat temu siali tu pszenicę. Człowiek ten, dowiedział się jednak dużo ciekawych rzeczy na temat tych ludzi. Zaczął pytać osoby z pobliskich gospodarstw, niektórzy byli otwarci, zaczęli opowiadać różne historie, te bliskie prawdziwym i te zupełnie od prawdy odbiegające. Mimo wszystko wysłuchiwał wszystkich, którzy byli gotowi się przed nim otworzyć. Jak można się domyślić była to ekscytująca historia dwojga zamożnych, zakochanych osób. Według mnie autor miał trochę wybujałą wyobraźnię, a samych ludzi przedstawiał jako nędzników, niczego niegodnych zwierząt, na których można pluć. Jak już wspominałam ludzi byli przedstawieni jako osoby niepełnosprawne umysłowo. Nie wiem czy dałoby się doszukać kogoś kto w tym życiu jest uważany za zdrowego. Jedną cechą dla autora, którą można wyciągnąć z TEJ książki to, to, iż autor wierzył w miłość. Nie było ważne jak bardzo ludzie są okrutni, jak bardzo są głupi, beznadziejni i po prostu nieszanowani. Miłość żyła swoim życiem, zupełnie tak, jakby starała się nie zważać na rzeczywistość, jakby starała się stworzyć swój własny, nowy, doskonały świat. Mimo tego, iż historia dla nikogo nie skończyła się przyjemnie, a dla zakochanych bohaterów można rzec tragicznie, chociaż określenie „tragicznie” jest zdecydowanie za delikatne, mogę stwierdzić, iż dla miłości ta historia dalej trwa.  Do czego zmierzam? Zaciekawiła mnie postać autora, zaciekawiło mnie jego podejście do miłości. Postanowiłam przeczytać jego inną książkę, przyznam, że byłam zawiedziona. Nie mogę powiedzieć, że zawiodłam się na książce, gdyż ona była bardzo dobra, zawiodłam się na autorze. Wszystkie poglądy, które wydawały mi się zostać napisane z serca autora, po prostu w tej książce bardzo się od siebie różniły. Fakt, iż człowiek potrafi napisać coś, tak jakby opisywał swoje uczucia, może być mylący, jeżeli w grę wchodzą pieniądze. Człowiek jest w stanie wyobrazić sobie uczucia, i potrafi świetnie udawać że te uczucia mu towarzyszą. To jest chyba najgorsze, że człowiek potrafi udawać uczucia. Dwie książki, tego samego człowieka, uświadomiły mi, że uczucia to niekoniecznie coś na co nie mamy wpływu. Jeśli ktoś tylko zechce, może cię oszukać, może po prostu zrobić to dla zabawy albo może zrobić to nieświadomie. To nie jest ważne, ważne jest to, że nie każde uczucia są prawdziwe.

________________________
Od aut.                                                                                                      
Jejku, jakie to okropne.
Nie wiem, co się ze mną
dzieje, może powinnam zostawić pisanie,
może powinnam próbować pisać dalej.
I ona nie będzie tak cały czas marudziła.
To pierwszy rozdział ;p